Kiedyś w Lotmarze były szef mnie spytał

 – Tomek a czy ty służyłeś w wojsku?

– Ta, to był syf nie wojsko, ale na szczęście  już tylko 9 miesięcy

– A w jakim stopniu?

– Marynarz

– No proszę. Ale ja się pytam jaki miałeś stopień

– Przecież mówię Marynarz

– Ta. No to ja byłem „góral”, a kolega „lotnik” a sąsiad był „piekarzem”. Pokarz książeczkę bo widzę ktoś cię w konia zrobił.

I musiałem pokazać mu tą książeczkę, bo za cholerę nie chciał uwierzyć. Otworzyłem mu na odpowiedniej stronie gdzie było napisane jak wół stopień wojskowy : MARYNARZ. Chwila zawiechy, dwa zumy  z niedowierzaniem i zaczyna mi kartkować tą książeczkę mrucząc pod nosem „-Gdzieś tu powinien być ten stopień”. A chwalił się kiedyś, czego to on w wojsku nie widział. „-I co służyłeś na statku?” Po chwili dodał. I tu niczym się pochwalić nie mogłem, bo niby marynarz, ale nie do końca. Moim przeznaczeniem miało być łażenie z kałachem po lesie i Udawanie, że nic nie widziałem. Że Wojskowi strażacy z kanistrami biegali przez mój posterunek w nocy po benzynę z krazów ( takich wysokich, ruskich i twardych ciężarówek z lat sześćdziesiątych). Byłem z deka zagubiony. W domu wtedy byłem na utrzymaniu rodziców więc hulaj dusza, a tam jakiś kołchoz, za 97 zł miesięcznie żołdu z patolami na każdym stanowisku. Co to k… jest?! Co mądrzejsi albo uciekali ze służby za granicę albo strugali wariatów. Ci co pozostali w kraju byli szybko wyłapani z aresztem i dosługą. Areszt w syfie oznaczał wpis o karalności na 15 lat za byle głupotę. Więc państwo potwornie niszczyło ludziom życie. Mnie to jednak ominęło.

W latach 2002 – 2008 służba obowiązkowa była stopniowo skracana. Mi się upiekło bo walczyłem o przetrwanie w syfie tylko 9 miesięcy. Jak przyjechałem pierwszy dzień na jednostkę to oczywiście musiałem po drodze się zachlać, z przypadkowo poznanym (i tu się zastanawiam czy nazwać go człowiekiem bo opierdolił mi plecak – a przynajmniej tak mi się zdaje, Więc dajmy na to) Złodziejem. Żubrówkę popijać wodą mineralną to delikatna głupota. Lepiej kustoszem :D.

Oczekiwanie w jednostce w upalnym słońcu na łaskawe zewidencjonowanie mnie w tym obozie, na kacu, bez prowiantu było przyjemne chyba tylko dla fanatyków alkajdy. Najpierw selekcja zdrowia jak na wejściu w Oświęcimiu, Następnie fryzjer, urzędasy i spać. Każdy następny dzień to parodia szkoleń głupot, które do dziś mi się nie przydały w życiu. Pierwszy miesiąc spędziłem na wątpliwym szkoleniu w ustce. Gówno mnie tam nauczyli oprócz praw wartownika, procedury zatrzymania na warcie, prawo użycia broni i w huj głupot tyczących ścielenia łóżka, pedalskiego ubioru i marszu idiotów. Oczywiście broda była na zakazie dlatego dziś tak dumnie ją noszę. Mieliśmy na szkółce takiego spławika (spławik to w marynarce szkoleniowiec najniższego stopnia, czyli taki pucybut który wkrótce nabierze bestialskich zdolności). O dziwo jeden pucybut zdobył u mnie szacunek. Kiedy organizował pierwsze apele, widziałem w jego wzroku fajną cechę. Dość często mówił o poważnych sprawach. Pieprzył że bardzo ważne są interesy państwa i puszczał oczko do wszystkich. Z początku myślałem że po prostu  jest zmuszany do takiej propagandy i mówiąc że np. kaczyński czy kwach jest najważniejszą osobą w państwie i znowu oczko. Każdy brał go dzięki temu za swojaka. No niestety, Kolega spławik miał zespół stresu pourazowego po jakiejś misji i brał jakieś psychotropy, które nie do końca wyleczyły lub spowodowały u niego nerwowe i bezwładne przymykanie oka. Mimo tego dzięki tej uległości zdobył wiele przyjaciół wśród poborowych. Każdy go lubił. Nawet te patole z naszej grupy mieli do niego respekt. Choć na dłuższą metę zalatywało mi tu jakimś gejem.

We tak zwanym wojsku spotkałem się ze zjawiskiem „zaprawa” . To był rytuał w imię nie wyspania. 6:00 pobudka 10 min na ubranie i ogolenie, ewentualny stolec lub mocz. Pół godziny najczęściej biegania na wyznaczonej trasie zwykle skąpo ubrani  („Góra skóra duł jak góra”  czyli w BeGeeSach – Biegowych gaciach sportowych). Następnie była chwila by się przebrać i zdążyć na stołówkę. Odpowiedzialność zbiorowa Na porządku dziennym – jak ktoś się spóźnił to cały pluton miał mniej czasu na jedzenie. Jak w Korei północnej. Śniadanie to zwykle w huj czarnego niezniszczalnego chleba dwie wędlinki kostka masła i plaster sera. Była też zupa mleczna ale zanim wydali z okienka te pseudo – kanapki, jeśli znalazła się chwila by spokojnie je zjeść to raczej już nie było czasu by podejść do okienka po tą zupę. Jeszcze z pełną gębą, pada komenda „baczność, wychodzą”. Czy coś takiego, dawno było, nie do końca pamiętam. Tak że nie wyspany, Niedożywiony łaziłem tak zwanym marszem na wartę 24 godzinną lub na rejony czyli wymyślanie roboty na siłę. Czasem była to wieczna renowacja korpusu atrapy rakiety z kutra  OSA1 Orp Władysławowo 433 albo demontaż podzespołów z zezłomowanych łodzi, co było całkiem fajne. Ale bywały i takie prace jak sprzątanie czy jedna z najgłupszych czynności, czyli zwijanie kłębów chyba pięćdziesięcioletniego drutu kolczastego i wywożenie go na drugą stronę siatki oddzielającej cywilizowany świat od pasa patrolowego otaczającego cały ten syf. Kiedy przerzuciliśmy już cały obwód jednostki to zaczynaliśmy tę parodię od nowa. Atmosfera kontaktów koleżeńskich tam nie istniała. Nie można było zaufać nikomu. Żarli się jeden z drugim jak w cedrobie. Nie brakowało osób, które chcąc nie chcąc wykazywały zachowania kojarzone z opóźnionym rozwojem co ściągało na nich dużą uwagę sadystów agresorów i przez to cięte dowcipy reszty chołoty. Istniała Jak już wcześniej nabąknąłem odpowiedzialność zbiorowa. Jeśli jedno ogniwo zawiodło Najdrobniejszym szczegółem, To po dupie dostawał cały pluton lub wyżej. Pamiętam jak jeden zgubił kask w lesie gdy byliśmy na poligonie. Wieczorem nie wydali nam prowiantu póki się nie znalazł. Szukaliśmy do pierwszej w nocy. Z rana zrobili nam dodatkową Gonitwę po lesie, bo jeden czubek się nie wyspał i nie stawił się na apelu. A mi się oberwało jeszcze jednym okrążeniem bo ten czubek był z mojego namiotu :D. Gdy przenieśliśmy się z Ustki do Dęptowa, sytuacja się jeszcze pogorszyła. Trzech nas tam trafiło z tej szkółki, Do plutonu ochrony. Tylu patoli na jeden metr kwadratowy jeszcze nie widziałem. Slumsy w Glinojecku czy awaryjna w Ciechanowie to piczka. Ja bym zrozumiał gdyby ścigali nas przynajmniej falowo. Obowiązywały by jakieś reguły. Tymczasem ci którzy uważali się za wielkich dziadków, bardzo często wspomagali się regulaminem. W fali nie ma szacunku dla stali (Czyli dla tych co  zgodnie z regulaminem uprzejmie donoszą). A jednak te patole uzurpowali sobie prawo do obcinania, jednocześnie kilka razy donosząc przełożonym na rówieśników nawet ze swojego miesiąca (tak się określało chyba starz). Kiedy wróciłem z pierwszej przepustki dowiedziałem się, że jeden kolega z którym trafiłem do tego śmietnika strzelił sobie z kałacha, chyba na pierwszej warcie w podbródek, wywalając dużą dziurę z góry głowy. Do póki nie skontaktowali się ze mną ludzie z prokuratury żw. To cały czas myślałem, że mi kit wciskają i to bardzo nie na miejscu. W zasadzie był on jednym z nielicznych, mało agresywnych ludzi w moim plutonie z ustki. Dało się z nim normalnie rozmawiać, pamiętam jego pytanie gdy czyściliśmy podłogę na Sali czy tęsknię do dziewczyny. Nie pamiętam co odpowiedziałem, widocznie nie był to dla mnie wygodny temat. Oczywiście byłem na jego pogrzebie w Jarocinie. Otrzymał pośmiertnie jakieś odznaczenie ale nie pamiętam co to było Kojarzy mi się purpurowe serce ale jak czytam w google, to podobno jest Amerykańskie odznaczenie. Było śledztwo i wielorazowe przesłuchania nawet po zakończeniu służby. Sprawę pewnie wygasili zamykając ją mianem samobójstwa. Prawdopodobnie tak było. Nie zdziwiłbym się.

 Świat na wolności wyglądał zupełnie inaczej. Z jakiej przyczyny zostaliśmy Zesłani Do tego obozu o zaostrzonym rygorze? Zastanawiam się czy bestie w więzieniach nie mają lepiej. Niektórzy jak widać, czuli się tam jak ryba we wodzie. Jeden patol wrócił raz przepustki samochodem sąsiada. A dostał się do niego najwyraźniej przez przednią szybę bo drzwi były zamknięte a szyby po prostu nie było. Gościu był naćpany czymś twardszym chyba, bo dał radę dojechać na czas do jednostki w lutym, przy temperaturze od zera do pięciu stopni na plusie. Dodam jeszcze, że mieszkał gdzieś na Śląsku. Z palantem trzeba było uważać o czym się rozmawia. Potrafił sobie przypomnieć pogadankę z przed paru tygodni i znalazł tam nagle coś co mu się w danej chwili nie spodobało i leciał zaraz  z łapami. Ciężko było mu się przeciwstawić bo nie był małych rozmiarów, Jednakowosz Jasiu ( taki cofnięty z deka chłopak będący popychadłem całej jednostki) pierdolnął mu razu jednego doprowadzony do ostateczności  malując mu pod okiem fioletowy pasek :). Nigdy nie miał możliwości by się odpłacić ale jako reprezentant wielkiej fali naskarżył o tym do przełożonych. Jego imienia czy nazwiska już nie pamiętam ale pamiętam np. Gątarskiego z Włocławka, zakała podobnego pokroju którego chciałbym znaleźć w cywilu. Pamiętam do dziś jego popisy, myślę że dziś nie byłbym taki grzeczny. W wojsku obąwiązywały Bardziej restrykcyjne przepisy. Kiedyś miałem jego adres spisany z książki wydania broni tylko gdzieś mi się to zapodziało. Podobnie wiśnia, też nie pałam do niego sympatią. Piotrek z którym przyjechałem na tą jednostkę, skutecznie dziobał u tych superbochaterów. Co jakiś czas i jemu się oberwało ale przecież trzeba jakoś żyć, więc dziobał dalej swoim oprawcom. Rosa – to było chyba nazwisko. Ten znowu wydawał mi się jako jeden z dziesięciu osób które były naprawdę spoko ale niestety był młodszy rocznikiem i musiał słuchać się starszych falą patoli o czym opowiem później. Ci co można było z nimi utrzymywać normalne relacje to np. Misztal , karpik, gonzales, który z prawie zrozumiałych względów przeszedł na ciemną stronę mocy ale nie do końca bo miał swoje zdanie. Baun –  jego zapamiętałem bo miał fajną gwarę ( np. Łączył np. Dwa przyimki  ty i ej  mówiąc tej J , Wspomiany wcześniej Jasiu, z deka cwaniakowaty Jaśkowiak z Krotoszyna chyba, Nie pamiętam jak miał na imię ten kolega z warszawy co wyszedł na PeJotkę z kolegami, po czym zachlał za dużo, gdzieś zaginął i jak się okazało przysapał do kogoś, więc ci go nie delikatnie skopali. Obudził się w nocy w szpitalu z kroplówką w żyle, więc postanowił pozrywać to z siebie i bez niczyjej wiedzy wypierdolił z tego szpitala by pojawić się na jednostce o drugiej w nocy z piżamą szpitalną i  wenflonem w ręku a było to w styczniu kiedy leżał na ziemi nie mały śnieg. Oficer dyżurny nie zauważył incydentu. O dziwo nie doliczyli się jego braku przed capstrzykiem. Ale na zajutrz bosman Kwarciak wyciągnął z niego całą historię, bo nie sposób takiego kaca nie zauważyć. I co? Nie uwierzył mu. My wiemy swoje. Ale każdy go krył jak tylko się dało. Dostał tylko tak zwane ostrzeżenie. Artur, Łukasz leszczyński, flaku kierowca ciężarówki z jednostki dąbrówka pod wejcherowem. W sumie było tych osób jeszcze troszkę ale już uleciały z pamięci.

Wróćmy do patologii jednostki w demptowie. Pomyślałem sobie pewien plan. Miałem taki zeszyt w którym sobie notowałem wszystkie te brednie które mieliśmy znać na pamięć. A jak pozostało kilka stron to zacząłem sobie rysować. Kadra po śmierci kolegi rozmawiała między sobą, że trzeba pilnować resztę. Podobno po pierwszym takim przypadku ktoś może pójść w te ślady. A ja do tego będąc we syfie rozstałem się z kolejną babą bo mi rogi dorabiała 😀 Podchwyciłem tą teorię i napisałem w tym że kajecie list pożegnalny i zostawiłem ten zeszyt zamknięty na stoliku świetlicy warty. Wiedziałem że te debile nie znają pojęcia prywatność i wsadzą tam swoje mordy.   

Reakcja była szybka, chociaż nie tego się spodziewałem. Myślałem że ktoś po warcie ze mną pogada na spokojnie i go przekonam, że jednak nie jestem zdolny do tej Parodii wojskowej, która mi nic nie przyniesie w życiu. Pojadę do domu po najbliższej wizycie u psychologa. Taaakiegooo huja. Ściągnęli mnie z posterunku i narobili wstydu, bo ktoś musiał iść tam za mnie. Fak ! I to był właśnie Gonzales. Wysłali mnie parę dni później do psychologa. He he… to se myślę – jest furtka. Wyobraźcie sobie, że nigdy nie wierzyłem w zdolności Psychologa. Jebana co ona mi z głową zrobiła? Dotarła do rzeczy o których nie chciałem gadać z nikim, ale na potrzeby mojego planu musiałem się kóźwa otworzyć. Ja pierdole, po pół godzinnej rozmowie miałem w tym gabinecie łzy w oczach. Ja już byłem tam przekonany że mnie w kaftan zapną i wywiozą żółtym ambulansem. Kolejny taaaki h/ten co poprzednio. Oddelegowali mnie do innej jednostki. Dąbrówka pod Wejherowem. Jezus, jaka różnica w kulturze. Tam ludzie też mieli swoje problemy, Obecność fali była tam na porządku dziennym i kadra o tym wiedziała, ale to byli ludzie z którymi dało się żyć. Troszkę mnie ścigał jeden kapitan bo wracałem z przepustek z deka nie świeży. Ale jemu to już można to wybaczyć, dało się z nim żyć.  Był tam nawet śmieszny bosman którego podejrzewali o odmienną orientację, ale tego tematu już nie będę rozwijał. Podobnie jak incydentu, kiedy złapałem kiedyś stopa na przepustce w gajerku marynarskim, a kierowca zaczął się do mnie podwalać. Kurwa czy Marynarka wojenna to jakiś lep na pedały? Najfajniejszy był taki bosman który widać miał wyjebane na wszystko. Jestem pewien, że wrócił z jakiejś misji i miał spore przejścia. Ścigał falowo każdego kota, którym w sumie byłem. Ale okazywał specyficzny brak szacunku. Ilekroć przez niego wyciągałem ostatnie poty i poniżenia to nie umiałem się na niego gniewać. Taki mijagi z „karate kid’’  tylko mniej ułożony, nienawidził systemu i był wrogiem jakiejkolwiek ckliwości. Kiedy wracałem z tej jednostki z powrotem do demptowa chciałem mu podziękować za to że był dla mnie hujem, to kazał mi spierdalać 😀 To on mnie obciął (taki rytuał fali wtajemniczeni wiedzą o co chodzi) ale prosił bym się tym nie chwalił.

W demptowie powrócił świat wrednych patoli. Chciałem wrócić na warty ale już mi nie pozwolili. Mogłem tylko pełnić funkcje podoficera dyżurnego. Czyli pilnować porządku na rewirze, na naszym piętrze w plutonie. Głównie chodziło o porządek, mobilizowanie do obowiązków i  harmonogramu wieczorem, prowadzenie książki wydania broni, Raportowanie przełożonym gdzie znajduje się każdy żołnierz, z tego plutonu. Tych funkcji było troszkę więcej ale już wyleciały mi z głowy, w sumie trochę taki pomagier trepów. Oczywiście co drugi dzień, bo pomiędzy miałem wieczny obierak. A na obieraku można było uzupełnić braki w wyżywieniu. Nie dali mi już broni do ręki do końca służby 😀 Podof. To nie była  wdzięczna funkcja, bo musiałem raportować przełożonym o 21: 00 kto nie wrócił z PeJotki,  Kto się napierdolił i ogólnie miałem kablować na wszystkich. Boże broń…. Miałem zimny oddech na karku oficera dyżurnego i ponad trzydziestu ludzi z czego większość to patole. I tu trzeba było balansować od kogo warto oberwać. Miałem kilka gardłowych akcji. 21:00 był zarządzany wewnętrzny  porządek na rejonach czyli szorowanie wszystkiego na piętrze.

Podłoga na korytarzu miała 60 lat a lśniła tak, że pies mógł się schować ze swoimi jajcami i ja miałem to kontynuować. Było Na każdym korytarzu w każdej chyba jednostce takie urządzenie, które nazywało się Lola. To był duży ciężki kloc  drewna pod którym były poprzybijane szczotki od butów a na jego szczycie w sposób przegubowy dwustronny była zamocowana wajcha prowadząca ową Lolę w lewo i prawo, bo na wprost trochę ciężko. Już szukałem, nie znajdziecie tego w Internecie. Google jest zbyt sprzedajną pizdą. Każdy młody jeździł tą Lolą w prawo i w lewo cały korytarz liczbę miesięcy do rezerwy. A owa Lola była malowana na kolor rządzącej pory roku, w której byli wcieleni tak zwane dziadki. Lato z którego ja pochodzę to niebieski i żółty, jesień to były moje dziadki żółto-czerwone barwy, zima miała biało niebieskie jak pamiętam z dąbrówki, a wiosna żółto-zielone.

Jeden prawdopodobnie, bardziej ode mnie zdziwiony poborowy odważył się zarzucić jednostce w dąbrówce że idzie systemem falowym. Nie był chyba w demptowie. Byłby z niego kolejny przypadek dla prokuratury. Kapitan zrobił zbiórkę żołnierzy i każdego z osobna po ludzku wypytywał czy w jednostce istnieje zjawisko fali. Nawet te ciamajdy, z których każdy bekę toczył, na swój sposób trzymali mordy. Wtedy to właśnie z niedorozwojów awansowali na maskotki jednostki. Zaraz po tak zwanym przesłuchaniu była zbiórka pod stołówką oczywiście w kolejce pierwszeństwo mieli ci z najmniejszą cyfrą do wyjścia. Tak więc fali w jednostce nie ma 😀 Ale to była dąbrówka.

 Podczas służby na tak zwanym pedale (czyli podoficer dyżurny), Wiem przykra funkcja, miewałem wiele utrudnień ze strony każdego delikwęta w plutonie. Zwłaszcza po powrocie do demptowa. Raz zastraszyli kolegę młodszego ode mnie służbą by ten nie wstawał z łóżka kiedy zarządzałem porządki na rejonie. Stali przy nim kiedy egzekwowałem, prawo fali, które sami omijali. Musiałem koledze wyjebać pościel przez okno, zjebać go jak psa (tego niedobrego psa) i wygnać siłą do porządków. Było mi przykro że musiałem go tak potraktować. Dorwałem jednego z podlizuchów pomysłodawców tej inicjatywy i wskazałem mu drogę po tę pościel i miał za zadanie mu ułożyć wszystko na miejscu, On też był młodszy służbą, ale był miejscowy i strasznie się odgryzał wielokrotnie mnie strasząc. A ja do końca służby nie miałem serca dojebać go jak trzeba. Wszystko kończyło się na robieniu sobie na złość – Kradzieże, sabotaże i drobne kłótnie. Atmosfera przemiła. Na wyjście Miałem prawo zaśpiewać rezerwę ale większość tych imbecyli tego nie respektowała, więc specjalnie wyszedłem ku złości bosmana o 5:29 rano na korytarz pół godziny zanim  podof. Krzyknie pobudkę i zanim ktokolwiek z rezerwistów wystartuje ze swoim krzykiem Wydarłem się na korytarzu wracając z kibla „Godzina piąta, minut trzydzieści….” .Ale byli wkurwieni. Parę godzin później zajebali mi telefon. Ale był tego warty :D.  Na wyjściu tuż za bramą była kantyna gdzie można było kupić browara i setkę z pod lady. Nie omieszkałem spróbować. Opuszczając lekko wstawiąny, ten sklep wielobranżowy wykrzyczałem co mi na duszy leży. Że pierdolę falę, że więcej tu nie wrócę i trochę szmaciarzy, pedałów, pizd aż wartownik wyszedł 😀 mnie pouczyć i miałem mu nie odpuścić ale oficer dyżurny straszył, że zaraz mnie zawrócą do jednostki 😀 Nie darzę szacunkiem poborowej służby, Państwa, systemu, polityki Bo to oni zamknęli mnie na 9 miesięcy w tym piekle. Jak oni mogli bronić kraju? Przecież to same patole bez kontroli. Jedyna śmieszna i pozytywna scena jaką zapamiętałem to telefon do kolegi, do którego zadzwoniłem niechcący siadając na kiblu. Zdejmując spodnie nagle usłyszałem głosy. ”Halo, halo. Tomek? Co tam? Dawno nie dzwoniłeś”.

 Myślę że winą za śmierć kolegi z wojska jest ten jebany system. Nie pojedynczy patol. Tutaj każdy się dołożył. Celowo nic nie mówiłem na przesłuchaniach o tej patologii bo żetony są popierdolone. Jak nie znajdą winnego to se ogarną kozła ofiarnego na podstawie poszlak by nie psuć statystyk. Bez mrugnięcia okiem zniszczą komuś życie. Kto miał z nimi do czynienia to wie o czym mówię. Cieszę się że w końcu to z siebie wyrzuciłem w taki sposób. Mam tylko nadzieję że prokuratura tego nie wychwyci. Mam też nadzieję że kiedyś znajdę jeszcze raz grób tego kolegi i zapalę tam znicza, już w cywilu. Miałem tu jeszcze troszkę popisać o tym jak rozstałem się z pewną dziewczyną, ale myślę że nie jest tego warta. Nienawidzę tego syfu z całej siły. Do dziś miewam koszmary, że wracam do jednostki. Chociaż dziś już inaczej bym się zachował. Wolałbym dostać tą dosługę i nie martwić się o nic. Mam już żonę, dwoje dzieci i dalszą perspektywę na rozwój. Otrząsnąłem się po tym gównie. Państwu polskiemu pogratuluję takiego strzału w kolano. Życzę całej tej zbieraninie trepów żeby im Pizda spuchła od tej dumy z ojczyzny. Z wyrazami braku szacunku

 

 PSYCHODELICZNY STOLARZ

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Wojciech
Wojciech
4 lat temu

Masz rację tylko jak czytam ten Cały post to tak jak bym siebie widział w 2211 Skwierzyna
Syf I napierdolone trepy którzy jeszcze nie wytrzezwieli od lat 70tych którym się wydawało że są Bogami Zwykle zakłamane Kurwy I sadysci robili wszystko żeby tylko zgnojic człowieka. Dziś jak bym miał okazję spotkać szefa Kompani lub Kapitana to napluł bym kursie w Pysk