Czytał sam psychodeliczny stolarz
Dzisiejszy świat pędzi jak opróżnianie flaszki na weselu. Coraz rzadziej za nim nadążamy. Błyskawiczny postęp, rosnąca inteligencja, zmiany w otoczeniu i sposobie myślenia współczesnego człowieka sprawiają, iż sięgamy granic wytrzymałości naszego organizmu. Narażamy się na kontuzje, choroby psychiczne, zawały, wylewy, wpadamy w różne nałogi. Jak hazardziści poświęcamy jedną dziedzinę życia by rozwijać inną. To nie ma końca. Zmierzamy świadomie lub nie, do niechybnej i nawet pewnej śmierci. Tak mi powiedział ksiundz u spowiedzi jak mu powiedziałem, że nie chodzę do kościoła bo muszę w tym czasie zarabiać na rodzinę.
Nie każdy potrafi efektywnie odpoczywać. Ja do takich osób należę. Co by się nie działo, cały czas czuję na plecach oddech jakiejś obcej osoby szepczącej – Jeszcze nie naprawiłeś samochodu, zaraz się gaz skończy, nie napisałeś raportu, gdzie masz fakturę za paliwo, nie skończyłeś kurnika, wisisz kalińskiemu jeszcze półtorej tysia, co z popsutym laptopem, część jestem Bogdan i też mam 12lat…
Prześledziłem troszkę yt gdzie znalazłem pewne sugestie. Między innymi, jedną z ważniejszych rzeczy jest zdrowy sen. Nie jego długość, a jakość. Nie chodzi więc o taki, gdzie wrócisz po pracy o 17:15, pierdolniesz pół litra na hejnał z centrali zanim wejdziesz do domu, po czym poprawisz dwoma kustoszami w środku i nabierasz ochoty na papierosa ale przedtem słyszysz dźwięk budzika uświadamiający ci, że już jest rano, a ty za pół godziny musisz być w pracy. Zaglądasz do lodówki i uświadamiasz sobie, że ktoś zjadł twoją golonkę, wypalił ci pół paki papierosów, w portfelu brakuje dwudziestu zł, a na podłodze leży więcej puszek niż wczoraj kupiłeś. Na fejsdupie popularność zdobywa nisko-lecący przez park szybowiec, który zawadził jednym skrzydłem o brzozę, odbił się od dwóch ławek, zniszczył śmietnik i zawisł na łańcuchach. Tak więc nie o taki sen chodzi. Ty myślisz że śpisz, a tak naprawdę za stery wsiada jakiś pryszczaty dwunastolatek, albo szympans nauczony jedynie podstaw języka migowego. Zupełnie jakby ci syn po cichu wykradł kluczyki od samochodu i zwrócił go nad ranem utarzanego w błocie, mchu, na lusterku obtarcie po jakimś drzewie, deska z ławki w przedniej szybie, śmietnik w bagażniku i poprzecinane pasy. To nie o taki sen chodziło.
Najważniejsza jest jakość snu. Postanowiłem, że o nią zadbam. Tego dnia powstrzymałem się o tych dwóch kustoszy. Podobno picie z aluminiowych puszek jest niezdrowe. Jak wyczytałem w internecie, tak zrobiłem. Godzinę przed snem odłożyłem telefon, zgasiłem telewizor, zrobiłem siku i puściłem sobie usypiającą muzykę relaksacyjną. W tytule było napisane, że ten dźwięk usypia już po pięciu minutach. No i być może tak było. Po przyśnięciu jednak bodźce docierające do moich uszu nie pozwoliły mi zasnąć na tyle głęboko by uznać to za odpoczynek. Jednocześnie będąc tego świadomym nie mogłem odzyskać władzy w kończynach celem czego byłoby zdjęcie słuchawek. W końcu przestałem walczyć i postarałem się zasnąć głębiej. Niestety mija chyba już godzina a ja wciąż nie mogę zasnąć. Trudno postanowiłem że jednak wstanę. Otworzyłem oczy i dużym wysiłkiem porozsuwałem gruz który na mnie leżał. Wstałem poprawiając kask, podniosłem M-16 z ziemi i obróciłem głowę przez prawe ramię. Miasto było tak zniszczone, że ciężko było odróżnić co wybuchło, New York, Nagasaki czy szereg toy-toyów na festiwalu Romów w Ciechocinku. Zrozumiałem, że jako jedyny przeżyłem po jakiejś akcji zbrojnej. Na leżącej desce pośród jakichś arabskich bochomazów dostrzegam kilka łacińskich liter. „Karbala” . Ok. to chyba w Afganistanie. Daleko, ale chyba już czas wracać do domu. Droga była bardzo męcząca, z zagruzowanego miasta wydostałem się dopiero po kilku godzinach. przez cały ten czas dominowała atmosfera grozy, śmierci i smutku. Słońce grzało jak opętane. Z kamienistej nie utwardzonej drogi po chwili zaczął się chodnik z betonowej kostki okraszony krawężnikiem. Telefon zawibrował mi w kieszeni. Odebrałem esemesa o tytule „Alert RCB” Morawiecki pozamykał cmentarze w związku z pandemią. Spojrzałem na bieżącą datę w telefonie. Tak to już dziś 1.11.2020. Byłem już bardzo zmęczony długą drogą, praktycznie już padałem na kolana. Czułem że nie przejdę kolejnych kilku metrów. Ale z drugiej strony nie mogłem sobie odpuścić by pierwszego listopada nie postawić chociaż małego znicza na grobie mojego taty. Zaczekałem do zmroku, zagrzebany w zużytych zniczach i starych wiązankach. Zakradłem się od zaplecza. Jak ten włamywacz, czołgałem się między grobami jakbym chciał wszystkie kwiaty z cmentarza uprowadzić. W połowie drogi usłyszałem wyraźny szmer. Przystanąłem w bezruchu i czekałem na rozwój sytuacji. Mijały minuty, godziny, w końcu odważyłem się i ruszyłem dalej. Już byłem prawie na miejscu, gdy znów usłyszałem ten sam szmer, tylko tym razem z takim brzęczącym rytmicznie metalicznym dźwiękiem, coś jakby łańcuchy. Postanowiłem wykorzystać ten hałas do przemieszczenia swojej osoby w miejsce zapalenia znicza. Wyciągnąłem go z wojskowego plecaka. Nie zapominajmy, że właśnie wróciłem z Afganistanu. Dźwięk mojej zapalniczki do reszty zakończył cmentarną ciszę. Brzęczenie łańcuchów jakby ruszyło w moją stronę. Szybko postawiłem zapaloną świeczkę i rzuciłem się do ucieczki wciąż czołgając się między pieczarami. Na mojej drodze, w blasku pełni księżyca wyrósł średniej wielkości cień. Nie podnosząc się zza pomnika, po cichu popełzałem do tyłu. Cień znikł ale sapanie wciąż było słychać. Schowałem się w tak ciemnym miejscu, że nawet gdyby tam murzyn się uśmiechnął to nie widać by było jego białych zębów. Po trzydziestu minutach uznałem że już jest bezpiecznie. Chciałem sprawdzić która jest godzina, więc wyjąłem telefon. Kiedy go odblokowałem usłyszałem tym razem bardzo wyraźny znajomy brzęk. Pół metra ode mnie wyrosła sylwetka Księdza w pozycji czołgającej. Sapiąc wciskał mi tacę prawie pod same zęby i złowieszczo wyszeptał „Bóg zapłać” i wtedy zaczął się śmiać z nie ukrywaną satysfakcją na ocienionej twarzy. Zdziwiony podnosząc gwałtownie głowę, zdążyłem tylko wypowiedzieć pierwsze nie dokończone zdanie – Co do h… I w tym momencie zawadziłem tyłem głowy o kamienny krzyż.
Obudziłem się rano w swoim łóżku. Myślę sobie, kurna ale jazda. Noc pełna stresu. Dalej nie jestem wypoczęty. A głowa mnie boli jakbym cały poprzedzający dzień łojił kustasze. Miałem tego dnia ciężkiego klienta. Powrót z montażu był bardzo męczący. Ale już na samym początku drogi powrotnej kolega mi zaproponował zgarnięcie bucha z takiego legalnie sprzedawanego suszu. Już raz się od niego zaciągnąłem tym wynalazkiem i nie poczułem żadnej różnicy, prócz delikatnego banana na ryju. Pomyślałem, że nie zaszkodzi. Skoro można się dzięki temu zrelaksować, to czemu nie. ogarnąłem cztery takie buchy i dalej ani się nie zrelaksowałem ani nie uśmiechnąłem. Oznajmiłem, że jak lubi to już niech sam resztę dokończy. Ja już nie chciałem, lepszy mi się już wydawał ten mój elektryk. To co on mi dawał śmierdziało jakbym gasił pożar łąki rozświetlonej porannym słońcem, a na jej horyzoncie, na najwyższym jej wzgórzu stoi grusza, co od pięciu lat owoców nie daje, oschła i łamliwa trzyma resztkami sił, na swym konarze huśtawkę z opony 16-600 przeznaczonej do ciągników rolniczych c-330. I właśnie uświadomiłem sobie że słońce o którym bredzę, to reflektory nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu. Zrozumiałem że jestem na granicy dwóch światów. A za mną wciąż ktoś jechał i za cholerę nie chciał mnie wyprzedzić. Myślę sobie, że to policja. Chciałem przyspieszyć ale biorąc pod uwagę, że nie dam rady skupić się wystarczająco na drodze jeszcze troszkę poczekam, z resztą była podwójna ciągła a przede mną jechał rowerzysta. Z boku to wyglądało jak akcja filmu „Śmierć w Wenecji”. Okropnie się bałem, że moje ręce i reszta ciała zechcą być oddzielnym bytem. odganiałem myśli i wspomnienia kojarzące się z fragmentami drogi z moich wypraw rowerkiem czy na czoperku w krainę mazur, krętych dróg i miliona jezior. Wiedziałem, że jak zapomnę dokąd jadę, to gdzieś zabłądzę i już nigdy nie wrócę do domu. Przez całą drogę rozpraszał mnie jakiś koleś na siedzeniu obok – „Spokojnie panuję nad sytuacją” huja tam panował. Jakby sam nie jarał tego co ja, to w dwie sekundy wyskoczyłby z pędzącego auta. a z resztą co on robił w tym samochodzie? I czemu w pewnym momencie nagle zniknął? Minąłem Strzegowo. Tam zdecydowałem, że będę jechał dalej bocznymi drogami. Tymczasem zaczęło mi szarpać samochodem. Nic dziwnego jak się jedzie piątką z prędkością roweru jadącego wciąż przede mną. Ale ja myślałem, że za chwilę zabraknie mi paliwa a jestem w szczerym polu. W dodatku mijając każdą latarnię patrzyłem w lusterku czy ten co za mną jedzie od samej Mławy wciąż tam jest. I był, Czekałem tylko kiedy włączy bomby i mnie zatrzymają. W tym momencie przypomniałem sobie bardzo przydatną funkcję występującą tylko po zielsku. Zoom optyczny. Wydłużałeś i skracałeś sobie drogę w zależności od przesunięcia ogniskowej w oku. Zastosowałem tę funkcję do poszerzenia sobie jezdni przez co miałem wystarczająco dużo miejsca by wyprzedzić rowerzystę. Tak dotarłem do Biedronki, kupiłem dwa kustosze i wsiadłem z powrotem do samochodu. Dobrze, że teraz nosi się maseczki, inaczej ekspedientki z biedry zadzwonił by po karetkę, gdyż normalnie nie trudno było dostrzec na mojej twarzy objawy obustronnego wylewu do mózgu. Ruszam i widzę jak na wjeździe do parkingu stoi radiowóz. Pomyślałem, że nie należy wymiękać. Mam maseczkę, oni o niczym nie wiedzą. Jak bym teraz zawrócił to milicja pojechała by w moją stronę. Na pewniaka ustawiam się obok pojazdu z niebieskimi światełkami na dachu, sygnalizując zamiar skrętu w lewo chyba z pół godziny tak stałem, aż byłem totalnie pewny, że nikt nie nadjeżdża na odległość pięć kilometrów ani z lewej, ani z prawej strony. Za mną czekało kilka samochodów ale nikt nie zatrąbił by nie narazić się policji za nadużywanie sygnału dźwiękowego w terenie zabudowanym. Na szczęście funkcjonariusze byli zajęci wypisywaniem jakiemuś pijaczkowi mandatu za brak maseczki. Tym czasem metr obok, pół godziny stał samochodem spizgany koleś, który w końcu włączył się do ruchu. W życiu tak prawidłowo nie przeprowadziłem skrętu w lewo. Tymczasem gdy tylko znalazłem się na drodze głównej zauważyłem w lewym lusterku, że coś miga. Kurde, myślę sobie ruszyli za mną. Ale puki mnie nie wyprzedzili to jeszcze mam nadzieję, że to nie o mnie chodzi.
Robię kolejny szybki skręt w lewo, mijam Grama zerkam w lusterko a oni dalej za mną. Myślę, może ich zgubię jak przyspieszę i wcisnąłem więcej gazu. Tak do 30 km/h bo takie jest na tej ulicy ograniczenie i próg zwalniający. Kolejny raz skręcam w lewo i widzę jak oni też skręcają. zatrzymuję się przy swojej bramie i w myślach już żegnam się z prawkiem, kto wie może też trafię do więzienia gdzie zamkną mnie z tym księdzem co mnie ścigał z tacą po cmentarzu. Otwieram drzwi i dostrzegam, że po prostu nie wyłączyłem lewego kierunku. wzięłem głęboki oddech, uśmiechnąłem się i ze łzami w oczach wjechałem tyłem na podwórko, co w tym w stanie spizgania i w kompletnych ciemnościach było nie lada wyczynem. Zgasiłem samochód, wysiadłem i trzasnąłem drzwiami. Wtem tuż przede mną zapaliła się latarka blisko skierowana w moją stronę. operator oślepiającego światła spytał gdzie mam maseczkę i co ja tu robię. Odpowiadam z pewnością w głosie -” jak to co?, Mieszkam tutaj, a maskę mam w samochodzie”. Przepraszam w jakim samochodzie? Czy wie pan, że do poniedziałku obowiązuje zakaz wchodzenia na teren cmentarza? Rozejrzałem się jeszcze raz. Dotarło do mnie że wciąż śpię. Tak się tym przejąłem, że wstałem z krzykiem. Widocznie obudziłem tym żonę, bo zaczęła się wiercić. Spojrzałem na telefon, okazuje się ,że minęło dopiero 5 min. podobno relaksującej muzyki do snu. Odłożyłem słuchawki i przytuliłem się do Justynki. W tej chwili ona odwraca się, przystawiając mi tacę do twarzy i mruczy szepczącym męskim głosem „Bóg zapłać”. Tego wieczoru wywnioskowałem, że nie warto jest ciężko pracować bo odpoczynek po takiej robocie strasznie ryje banię
